Srebro + Wielkie gotowanie, którym się wcale nie najadłam - czyli Moje Macierzyństwo cz. 20
Ten post jak i cały cykl Moje Macierzyństwo ma charakter wspomnień.
Zaraz po przeprowadzce syn postanowił znaleźć sobie interesujące zajęcie w domu. I znalazł - wielkie gotowanie. A zaczęło się tak niewinnie, od jednego małego garnka i drewnianej łyżki. On miał plan, tak czuję, już wtedy go miał, gdy jego słowa, oczka i raczki prosiły mnie o pierwszy. Co mi tam jeden garnek, pomyślałam. Zakupiłam jeszcze przed ślubem caluśki komplet w bardzo atrakcyjnej cenie.
Tak atrakcyjnej, że nawet gdyby garnkowi coś się stało nie wzruszyłoby mnie to ani troszeczkę. Pierwsze zabawy odbywały się w kuchni, szybko jednak zapragnął mieć swoją własną i przeniósł się do pokoju,
gdzie do garnka powędrowały klocki. Już nie pamiętam jak dokładnie wtedy mówił, rozumiałam za to dokładnie o co mu chodzi a i on rozumiał mnie. Miał niecałe półtora roku. Gotuję zupę a na obiad ma być sos i ziemniaki ojojoj mamo ratuj i pożycz mi jeszcze dwa garnki:) Ok, ok dałam jeszcze dwa, w tym największy, mój mały uparciuch (przy najmniej w kwestii gotowania) przecież albo sam by je wziął, albo prosił do upadłego. Straciłam już trzy a z każdym dniem ubywało mi kolejnych, łącznie z akcesoriami, łyżkami wszelkiego rodzaju. Teraz traktował je jak swoje własne, obwieszczając bunt, jak to mama będzie gotować = zabierać mi garnki. Doszło do tego, że musiałam go prosić czy mi garnek pożyczy, ale jaki????? pytał i pilnował dobytku wypełnionego klockami. Na zupę, w moich rękach lądował odpowiedni. Był sprytny, do gotowania jajek przecie nie potrzeba mi wielkiego gara, musiałam być szczera bo me działania były pod ścisłym nadzorem. Garnek nieużywany miał być szybko myty i oddany prawowitemu aktualnie właścicielowi. Pasja gotowania zamiast maleć, rozwijała się wyśmienicie i smakowicie. Odpowiedni kolor klocków oznaczał odpowiednie składniki, to pietruszka, to bazylia, to kurczak, to zioła prowansalskie, to ziemniaki. Dostąpiliśmy zaszczytu wspólnej zabawy. Jedzenia starczyło dla wszystkich, cała trójka najadła się, każdy miał łyżkę a całością zarządzał syn. Mniam mniam mniam mniam trzeba było pochylić się nad klockami i zjeść na niby. Nie wynosząc ukradkiem garnków (chyba ze spał;)) zdobyliśmy na tyle zaufania, by pozwalał nam gotować w pokoju. Ktoś prowadził sklep i sprzedawał, ktoś gotował a ktoś jadł. To były godziny zabawy. Od rana do nocy. Do dziś pamiętam ten hałaśliwy odgłos jaki dawały mieszane klocki. Czasem garnki były instrumentem muzycznym i uderzał w nie różnymi przedmiotami. Osprzęt garnkowy ma się do dziś dnia świetnie i nawet wnikliwe oglądanie nie ujawni śladów tamtych dni.
Tak atrakcyjnej, że nawet gdyby garnkowi coś się stało nie wzruszyłoby mnie to ani troszeczkę. Pierwsze zabawy odbywały się w kuchni, szybko jednak zapragnął mieć swoją własną i przeniósł się do pokoju,
gdzie do garnka powędrowały klocki. Już nie pamiętam jak dokładnie wtedy mówił, rozumiałam za to dokładnie o co mu chodzi a i on rozumiał mnie. Miał niecałe półtora roku. Gotuję zupę a na obiad ma być sos i ziemniaki ojojoj mamo ratuj i pożycz mi jeszcze dwa garnki:) Ok, ok dałam jeszcze dwa, w tym największy, mój mały uparciuch (przy najmniej w kwestii gotowania) przecież albo sam by je wziął, albo prosił do upadłego. Straciłam już trzy a z każdym dniem ubywało mi kolejnych, łącznie z akcesoriami, łyżkami wszelkiego rodzaju. Teraz traktował je jak swoje własne, obwieszczając bunt, jak to mama będzie gotować = zabierać mi garnki. Doszło do tego, że musiałam go prosić czy mi garnek pożyczy, ale jaki????? pytał i pilnował dobytku wypełnionego klockami. Na zupę, w moich rękach lądował odpowiedni. Był sprytny, do gotowania jajek przecie nie potrzeba mi wielkiego gara, musiałam być szczera bo me działania były pod ścisłym nadzorem. Garnek nieużywany miał być szybko myty i oddany prawowitemu aktualnie właścicielowi. Pasja gotowania zamiast maleć, rozwijała się wyśmienicie i smakowicie. Odpowiedni kolor klocków oznaczał odpowiednie składniki, to pietruszka, to bazylia, to kurczak, to zioła prowansalskie, to ziemniaki. Dostąpiliśmy zaszczytu wspólnej zabawy. Jedzenia starczyło dla wszystkich, cała trójka najadła się, każdy miał łyżkę a całością zarządzał syn. Mniam mniam mniam mniam trzeba było pochylić się nad klockami i zjeść na niby. Nie wynosząc ukradkiem garnków (chyba ze spał;)) zdobyliśmy na tyle zaufania, by pozwalał nam gotować w pokoju. Ktoś prowadził sklep i sprzedawał, ktoś gotował a ktoś jadł. To były godziny zabawy. Od rana do nocy. Do dziś pamiętam ten hałaśliwy odgłos jaki dawały mieszane klocki. Czasem garnki były instrumentem muzycznym i uderzał w nie różnymi przedmiotami. Osprzęt garnkowy ma się do dziś dnia świetnie i nawet wnikliwe oglądanie nie ujawni śladów tamtych dni.
I nadszedł ten nie zapomniany dzień. Proszę syna by łaskawie pożyczył mi garnek, zły moment na takie pytania w czasie jego Wielkiego Gotowania...
- ale mamo ja ugotowałem, jedź!!!!
- Ale mama się tym nie najje.....
- nie naje???? ooooo
I te oczy pełne nie dowierzania, zdziwienia i kompletnego nie zrozumienia. Przecie tyyyle czasu gotował a ja matka niedobra nie najem się taką ilością klockowego żarcia wypełniającego siedem garnków, siedem garnków a ja matka zła się nie mogę się napaść i docenić swego osobistego kucharza. Jak mogę gotować skoro tyle nagotowane. Tego dnia nie gotowaliśmy w parowarze to by było zbyt widoczne, zrobiliśmy ukradkiem kanapki i powróciliśmy do pożywiania się klockami. Syn wszak klockami się najadł (przecież nie tą wielka butla mleka wypitą przed momentem) więc i my możemy. Zaczęliśmy wprowadzać mu słowo na niby. Tłumaczyć, tłumaczyć.... Podziałało, co nie znaczy, że nagle zrezygnował z wielkiego gotowania, o nie nie, ale pożyczał bez problemu.
- ale mamo ja ugotowałem, jedź!!!!
- Ale mama się tym nie najje.....
- nie naje???? ooooo
I te oczy pełne nie dowierzania, zdziwienia i kompletnego nie zrozumienia. Przecie tyyyle czasu gotował a ja matka niedobra nie najem się taką ilością klockowego żarcia wypełniającego siedem garnków, siedem garnków a ja matka zła się nie mogę się napaść i docenić swego osobistego kucharza. Jak mogę gotować skoro tyle nagotowane. Tego dnia nie gotowaliśmy w parowarze to by było zbyt widoczne, zrobiliśmy ukradkiem kanapki i powróciliśmy do pożywiania się klockami. Syn wszak klockami się najadł (przecież nie tą wielka butla mleka wypitą przed momentem) więc i my możemy. Zaczęliśmy wprowadzać mu słowo na niby. Tłumaczyć, tłumaczyć.... Podziałało, co nie znaczy, że nagle zrezygnował z wielkiego gotowania, o nie nie, ale pożyczał bez problemu.
Wielkie gotowanie skłania mnie do poruszenia tematu alergii. Z tym problem był od samego początku. Alergie objawiały się różnie. Od ulubionego podobno (serio?) tematu młodych mam czyli kolorowych kupek z natężeniem na kolor zielonkawo zielony, przez plamy atopowe wyskakujące na skórze po kaszle i choroby z katarem gigantem. Dieta eliminacyjna wskazała nam niewinnych jako winnych a winnego jako niewinnego. Może ta metoda działa, jeśli uczula jedna rzecz i to pokarmowa. Ale przy kilku w tym wziewnych nie ma szans powodzenia. Tym bardziej jeśli reakcja alergiczna jest późnego typu i ujawnia się po nawet dwóch, trzech dniach. Co ciekawe kilku miesięczny kaszel znikł wraz ze zmianą mieszkania, zniknęły prawie całkowicie skrzętnie smarowane Emolium plamy. Po kolejnej przeprowadzce problem wrócił. Dopiero gdy miał trzy lata wiedzieliśmy dlaczego. Syn miał wreście, po wielu chorobach, nie opanowanym katarze, kaszlach itd. zrobione testy alergiczne. Panel z krwi. Jego radość mogę jeść czekoladę, idziemy po czekoladę!!! (nie jadł ani okruszka kilka miesięcy - biedny) i rozczarowania ale ja to lubię????
Największym problemem jest alergia na psa, psa nie posiadamy ale wystarczyło, że miała go sąsiadka z piętra niżej. Przypłaciliśmy to miejsce zamieszkania dziesiątkami nie przespanych nocy, wizytami u lekarzy i pokaźną sumką zostawioną w aptece. Wystarczy, że w miejscu, które odwiedzamy jest pies, nie musi być od razu w domu, wystarczy na dworze, wystarczy że ktoś go pogłaska i wniesie alergeny do domu. Z wyjazdów w pewne miejsce może dwa, trzy razy wrócił nie przypłacając tego chorobą. Są też leki, pierwszy był Zyrtec, nie pomógł wcale i po trzech miesiącach został zastąpiony lepszym. Tu była już poprawa, mniej katarów, po jakimś czasie zero plam. Ale alergia lubi być podstępna. Zmieniać swoje objawy i zamieniać się z każdą kolejną okazją w skurcze oskrzeli - astmę. To już aktualność. Diagnostyka trwa. A i nasze sposoby coraz lepiej dochodzą do perfekcji. W zależności od rodzaju kaszlu odpowiedni syrop itp. Mam zapasy na każdą możliwą okazję. A ich niestety w samym obecnym roku 2012 było co najmniej 10 - 12. Syropy i leki są przeróżne. W tym jeden syrop bez recepty. Ale nie żaden znany z reklam TV - bo to moim zdaniem i doświadczeniem niemałym totalne badziewia pogarszające sprawę, także u zdrowych w standardzie osób z grypą czy przeziębieniem. I pewny na receptę, za to dużo bezpieczniejszy i o dużo lepszym działaniu niż właśnie wszystkie reklamowane rzewnie w TV. I to akurat nie jest tylko moje zdanie. To zupełnie nielogiczne, co można kupić bez recepty a co z nią. Zawsze czytajcie ulotki. Ten na receptę pożyczamy już całej rodzinie.
To po mamie mam. Sama także jestem alergiczką, po testach był szok (aż tyle rzeczy mnie uczula) i kilku dniowa żałoba w głębi serca (dlaczego to właśnie ja, dlaczego na moje ukochane ziemniaki=frytki=pudry matujące). W związku z tym sama na sobie mam okazje testować syropki. Dobre rozpoznanie i profilaktyka działają cuda. Mi po jednym leku stałym i syropkach nagłej potrzeby, udało się ograniczyć mega katary z gorączką i kilkoma dniami w łóżku o około 90% a u syna o około 70% w stosunku do poprzedniego roku. Gdyby ktoś był zainteresowany nazwami, zapraszam na maila.
Tylko te skurcze oskrzeli. Na szczęście nie pojawiają się zupełnie nagle w ciągu kilku minut i nie są tak gwałtowne bym już zupełnie nie mogła zmrużyć oka. Ale pojawiają się i męczą dziecię. I wcale od razu nie odchodzą, nawet po inhalacji. Zapowiada je lekki przedłużający się katar lub kaszel o niewinnym wydźwięku. Serce ściska jak się męczy. Pod alergie zmieniliśmy życie. Sposoby sprzątania, żywienia itp. Żądnych perfum, lakierów do włosów czy paznokci, praktycznie żadnej chemii. Po niecałych czterech latach czas na zmianę łóżek, te mają już w sobie za dużo roztoczy a pokrycia nie da się prać - odpada bezdyskusyjnie. Żadnych obrusów, zbędnych tkanin. Pożegnaliśmy dywan i odkurzacz. Żadnego mopa toć niedokładny. Króluje mikrofibra i woda. Powoli i skutecznie ograniczam nasz dobytek do minimum. Wyjazd do babci tylko z własną pościelą wypraną we własnym "słusznym" proszku do prania itp. Wszystkie te działania ograniczają niekorzystne skutki. Życie z alergią jest dziwne i wszystko jest dobrze, póki siedzisz w domu prowadzonym po swojemu. Mąż nie kupuje mi kwiatów (i nie ma to nic wspólnego z brakiem romantyzmu) wie, że lepsza będzie czekolada:):):) Ostatnio godzinne posiadanie bukietu kwiatków wyjęło mi trzy dni z życia. Syna roślinność nie wzrusza ale i tak połączenie naszych wspólnych ograniczeń jest i żałosne i zabawne. Nie jedzenie ziemniaków i innych uczulających pyszności daje efekty. Pożegnałam nadmiar nieproszonych gości na twarzy. Wydawało by się, że alergia pokarmowa powinna dawać objawy układu pokarmowego - ale niekoniecznie. Sama bez testów nawet bym o ziemniakach nie pomyślała, nigdy.
Dziecię nasze gotuje także po za naszym miejscem zamieszkania. U jednej ze swoich babci, już od ponad roku, ma swoją własna kuchenną półkę a w niej wszystko co potrzeba i co ukradkiem naznosi;)
Największym problemem jest alergia na psa, psa nie posiadamy ale wystarczyło, że miała go sąsiadka z piętra niżej. Przypłaciliśmy to miejsce zamieszkania dziesiątkami nie przespanych nocy, wizytami u lekarzy i pokaźną sumką zostawioną w aptece. Wystarczy, że w miejscu, które odwiedzamy jest pies, nie musi być od razu w domu, wystarczy na dworze, wystarczy że ktoś go pogłaska i wniesie alergeny do domu. Z wyjazdów w pewne miejsce może dwa, trzy razy wrócił nie przypłacając tego chorobą. Są też leki, pierwszy był Zyrtec, nie pomógł wcale i po trzech miesiącach został zastąpiony lepszym. Tu była już poprawa, mniej katarów, po jakimś czasie zero plam. Ale alergia lubi być podstępna. Zmieniać swoje objawy i zamieniać się z każdą kolejną okazją w skurcze oskrzeli - astmę. To już aktualność. Diagnostyka trwa. A i nasze sposoby coraz lepiej dochodzą do perfekcji. W zależności od rodzaju kaszlu odpowiedni syrop itp. Mam zapasy na każdą możliwą okazję. A ich niestety w samym obecnym roku 2012 było co najmniej 10 - 12. Syropy i leki są przeróżne. W tym jeden syrop bez recepty. Ale nie żaden znany z reklam TV - bo to moim zdaniem i doświadczeniem niemałym totalne badziewia pogarszające sprawę, także u zdrowych w standardzie osób z grypą czy przeziębieniem. I pewny na receptę, za to dużo bezpieczniejszy i o dużo lepszym działaniu niż właśnie wszystkie reklamowane rzewnie w TV. I to akurat nie jest tylko moje zdanie. To zupełnie nielogiczne, co można kupić bez recepty a co z nią. Zawsze czytajcie ulotki. Ten na receptę pożyczamy już całej rodzinie.
To po mamie mam. Sama także jestem alergiczką, po testach był szok (aż tyle rzeczy mnie uczula) i kilku dniowa żałoba w głębi serca (dlaczego to właśnie ja, dlaczego na moje ukochane ziemniaki=frytki=pudry matujące). W związku z tym sama na sobie mam okazje testować syropki. Dobre rozpoznanie i profilaktyka działają cuda. Mi po jednym leku stałym i syropkach nagłej potrzeby, udało się ograniczyć mega katary z gorączką i kilkoma dniami w łóżku o około 90% a u syna o około 70% w stosunku do poprzedniego roku. Gdyby ktoś był zainteresowany nazwami, zapraszam na maila.
Tylko te skurcze oskrzeli. Na szczęście nie pojawiają się zupełnie nagle w ciągu kilku minut i nie są tak gwałtowne bym już zupełnie nie mogła zmrużyć oka. Ale pojawiają się i męczą dziecię. I wcale od razu nie odchodzą, nawet po inhalacji. Zapowiada je lekki przedłużający się katar lub kaszel o niewinnym wydźwięku. Serce ściska jak się męczy. Pod alergie zmieniliśmy życie. Sposoby sprzątania, żywienia itp. Żądnych perfum, lakierów do włosów czy paznokci, praktycznie żadnej chemii. Po niecałych czterech latach czas na zmianę łóżek, te mają już w sobie za dużo roztoczy a pokrycia nie da się prać - odpada bezdyskusyjnie. Żadnych obrusów, zbędnych tkanin. Pożegnaliśmy dywan i odkurzacz. Żadnego mopa toć niedokładny. Króluje mikrofibra i woda. Powoli i skutecznie ograniczam nasz dobytek do minimum. Wyjazd do babci tylko z własną pościelą wypraną we własnym "słusznym" proszku do prania itp. Wszystkie te działania ograniczają niekorzystne skutki. Życie z alergią jest dziwne i wszystko jest dobrze, póki siedzisz w domu prowadzonym po swojemu. Mąż nie kupuje mi kwiatów (i nie ma to nic wspólnego z brakiem romantyzmu) wie, że lepsza będzie czekolada:):):) Ostatnio godzinne posiadanie bukietu kwiatków wyjęło mi trzy dni z życia. Syna roślinność nie wzrusza ale i tak połączenie naszych wspólnych ograniczeń jest i żałosne i zabawne. Nie jedzenie ziemniaków i innych uczulających pyszności daje efekty. Pożegnałam nadmiar nieproszonych gości na twarzy. Wydawało by się, że alergia pokarmowa powinna dawać objawy układu pokarmowego - ale niekoniecznie. Sama bez testów nawet bym o ziemniakach nie pomyślała, nigdy.
Dziecię nasze gotuje także po za naszym miejscem zamieszkania. U jednej ze swoich babci, już od ponad roku, ma swoją własna kuchenną półkę a w niej wszystko co potrzeba i co ukradkiem naznosi;)
A z aktualności: Niedawno syn gotował z równie dużym rozmachem. Choć bez garnków. Siedziałam przy laptopie a on przynosił mi zabawki czyli jedzenie, mówił co to a ja magicznym mniam mniam mniam mniam zjadałam owe coś. Ośmiornica, marchew, ziemniak, kurczak, pomarańcz.... oj było tego. Po jakimś czasie już tylko mówił jedź jedzenie. Trochę nie w porę była mi ta zabawa więc zasugerowałam ból brzucha z przejedzenia. Syn sugerował, że może jednak nie boli. Odpuściłam i karmił mnie dalej. Po chwili zaczął mi się bacznie i dziwnie przyglądać... przynosi... mniam mniam mniam... przynosi... mniam mniam mniam... Stanął blisko, spojrzał w oczy i najbardziej poważnie jak chyba mógł powiedział: ależ się mamo rozrzarłaś!
cdn.
Moje kolejne modne oblicze (to już drugi raz w tym roku - szaleję) odziane w srebro i szarości. Coś czuję, że ten sweterek zniknie ze sklepu szybciej, niż się pojawił. Zdjęcia to efekty jednej z trzech sesji z konferencji Fashion Blogger Fest w Blue City. Ubrania pochodzą z sklepu New Yorker.
cdn.
Moje kolejne modne oblicze (to już drugi raz w tym roku - szaleję) odziane w srebro i szarości. Coś czuję, że ten sweterek zniknie ze sklepu szybciej, niż się pojawił. Zdjęcia to efekty jednej z trzech sesji z konferencji Fashion Blogger Fest w Blue City. Ubrania pochodzą z sklepu New Yorker.
Z Agatą
i
Małgosią Maier
sweter - new yorker
spodnie - new yorker
naszyjnik - new yorker
buty - second hand
makijaż - Renata Bujak / Marionnaud
ale pięknie na tych zdjęciach wyglądasz,
OdpowiedzUsuńa co do tekstu, wiem jedno, i pamiętam,
miałam 3 latka i dostałam zyrtec a pół godziny potem zapaści. Byłam na to uczulona, lekarka widziała w karcie że nie powinna tego przepisywać ale się nie przejęła, rodzice nie znali składu leku i o mało nie przypłaciłam tego życiem. Po wielu testach alergologicznych do dziś dnia nie wiem co mnie uczula a co nie. Tak zwana rosyjska ruletka
dlatego my dokładnie zawsze czytaliśmy ulotki, bo czasem połowa z wykupionych się nie nadawała dla syna. Uczulenie na leki to w zasadzie oddzielny temat, można mieć tylko na leki i nic więcej i to rzeczywiście loteria
UsuńNie wiem czy dobrze zauważyłam z dzisiejszej relacji i poprzednich z Fashion Bloger Fest, ale te ubrania, które macie na zdjęciach są tylko "wypożyczone" - macie ja na sobie wraz z metkami. Nasuwa mi sie pytanie - co sie dzieje później z tymi ubraniami? Wracają na sklepową półkę, by później ktoś je zakupił?
OdpowiedzUsuńCiekawi mnie "strategia" takich firm.
są tylko wypożyczone na czas sesji, czyli jakieś pięć minut, to w zasadzie tyle ile ktoś nosi je na sobie w przymierzalni i zastanawia się kupić czy nie kupić.
UsuńTe pytanie to nie był żaden atak, na Ciebie czy inne osoby biorące udział w takich akcjach. Nie potępia czegoś takiego, nie oburzam się takim postępowaniem.
UsuńByłam po prostu bardzo ciekawa jak to wszystko się odbywa. Jak działają organizatorzy, sponsorzy, jak marki się promują itp. Nic więcej.
Dziękuję za odpowiedź !
w zasadzie to bardziej pytania do marek, ale z tego co wiem, żadna nie ma problemu z wypożyczaniem do prasy, tv. Z przyjmowaniem ubrań niby nie chodzonych od klientów itd.
Usuńczasem te rzeczy mogą być odświeżane parą
Usuńostatnie mnie rozsmieszylo;)
OdpowiedzUsuńniestety mnostwo bledow ort. np póóki, albo popularnąąą modowąą blogerkąą (l.poj.)
co do alergii nigdy takich testow nie mialam, ale moze lepiej nie sprawdzac?
a co do sesji -mialas na swoim koncie lepsze
popularnom modowom blogerkom - to taki żart oczywiście;):) i jest to celowe:) jeśli chodzi o testy po za prywatnymi nikt osobom, które nie mają do nich wskazań ich raczej nie zrobi. Ja miałam po roku leczenia, które nie przyniosło spodziewanego skutku. A testy sie przydały bo wiem czego mam unikać, choć niektórych nie ma szans wyeliminować. Jeśli chodzi o błędy zawsze się staram i dokładnie sprawdzam, ale jak widać zawsze coś się zapodzieje, odszukam, poprawię, dziękuję
UsuńTak na pewno jak nie sprawdzisz to wyeliminujesz uczulenie he..
UsuńDobrze piszesz, Aniu!
OdpowiedzUsuńNo proszę, a ja mam srebrny sweterek, choć w trochę innym fasonie, na zimę trzymam - może się nada ;)
OdpowiedzUsuńSweterek ładny, ale dla mnie pierwsze skrzypce grają Twoje buty, są świetne i mają niesamowite obcasy. Nie da się przegapić takiego obuwia, po prostu - ekstra :) Szkoda, że rzadko trafiam ładne buty w lumpeksach, jak do tej pory kupiłam tylko 2 pary.
podobają mi się takie sweterki i to bardzo - choć jeszcze nie upolowałam dla siebie fasonu na jesień/zimę :D
OdpowiedzUsuńa synek - kto wie kim będzie jako dorosły skoro tak wciągnęło go gotowanie :D może znanym szefem kuchni :D
chyba pani Renata zrobiła Ci ciemną twarz i bladą szyję,co ją dyskwalifikuje :)o ile to nie złudzenie wynikajce z oświetlenia:)
OdpowiedzUsuńsweterek bardzo fajny,lubię takie i fajnie się zgrał z butami
makijaż był poprawiany jeden na drugi na szybko, Pani Renata podratowała mój robiony o 6 rano, kiedy jeszcze spałam na stojąco i coś tam pomalowałam hi hi ale to też chyba kwestia oświetlenia, miejsce w którym zdjęcia były robione trudno dostosować do takich sesji;)
Usuńhahahaha -dobre! oczywiście nie mam tu na myśli podstępnej alergii, tylko gotowanie! a ja chyba wiem, skąd w menu wzięły się ośmiorniczki:)
OdpowiedzUsuńAleż się naczytać u Ciebie można:)
OdpowiedzUsuńja juz nie mogę się doczekać tego okresu kiedy mój synek zacznie gotować:) a garnkami i blaszanymi miskami bawi się już od dawna, aż głowa pęka:P
OdpowiedzUsuńBardzo pięknie!
OdpowiedzUsuńŚwietnie wyglądasz. A sweterki sliczne <3
OdpowiedzUsuńObserwuje i liczę na to samo<3
Oj chyba nie będę popularnom (!) modowom (!) blogerkom (!), bo żeby być popularnom (!) modowom (!)blogerkom (!) o życiu trzeba pisać lekko i przyjemnie, o zakupach w Zarze najlepiej a nie tak jak tu ja;)
OdpowiedzUsuńTrzeba przynajmniej pisać zgodnie z regułami j. polskiego. Polecam.
opadają mi ręce... skoro w całym tekście końcówki mają się świetnie a koniec tego zdania jest opatrzony odpowiednia buźką czyli - ;) to wydawało mi się, że każdy zrozumie ten żart słowny, zapowiadający teks nielekki dla osób zainteresowanych cyklem.
UsuńDomyślam się, że anonimie jesteś tu pierwszy raz i nie wysiliłeś się na przeczytanie reszty. Czytelnicy, którzy zaglądają tu często znają już moje poczucie humoru i doskonale wiedzą jak bardzo mam "gdzieś" bycie popularną modową (to słowo klucz) blogerką i jak bardzo nie stosuję się do zasad, które blogowi w tym pomagają. Pozdrawiam i życzę więcej dystansu do otaczającego świata, bo branie wszystkiego aż tak! na serio pewnie strasznie męczy;)
haha,masakra jak można nie zrozumiec ,że ktoś robi robie jaja!
Usuńco za lotność!
i byle szybko dopieprzyć !!!!
Jestem tutaj pierwszy raz ...podziwiam Cie za to co przezylas ze Swoim synikiem i mam nadzieje ze z symniek jest lepiej , wyglada swietnie na zdjeciach ..Mam jedno pytanie (nie przeczytalam calego cyklu dokladnie) , czy wina za ataki i autyzm byly szczepionki , czy fatk ze syn jest alergikiem i jest uczulony a ktorys skaldnik w szczepionkach . Traz temat szczepionek jest bardzo popularny , slyszalam duzo opini na temat czy szczepic czy nie , i nigdy nie myslalam nic innego i negatywnego przeciw szczepionkaom , ale po przeczytaniu Twojej historii nie jestem juz tego taka pewna .
OdpowiedzUsuńJest lepiej, na szczęście ale jak to w życiu zawsze jakaś choroba, oczywiście przewlekła musi się przyczepić;) Sama jestem chora na bardzo rzadką chorobę, o której w ciąży nie miałam jeszcze pojęcia a powoli mnie wykańczała. Syn ma dalej alergie i problemy astmatyczne. Podobno częstsze u dzieci szczepionych niż nieszczepionych. Autyzmu nigdy nie stwierdzono. Szczepionki to loteria, nigdy na 100% nie dowiemy się co zawiniło. Ale wiemy o przypadkach, gdzie winę za autyzm, padaczkę ponosi szczepionka i jest to niezaprzeczalne. Ja w kwestii szczepionek nie jestem ani za, ani przeciw.
UsuńZycze zdrowia i dobrego samopczucia bo sama wiem ze trzeba byc w najlepszym zdrowiu zeby moc opiekowac sie dziecmi . Wczoraj ogladalam ,zupelnym przypadkiem, dokument na temat szczepionek . Jest tam historia chlopczyka ktory mial doslownei to samo co wasz , zaraz po szczepieniu . Jak sie okazalo mial jakas forme epilepsji ktora sie ukazala po szczepieniu . Swietny dokument , podam Ci linka jest niestety po angielsku . Mam nadzieje ze bedziesz dala rade ogladnac , bedzie na tej stronie tyko przez kilka dni .
UsuńSama teraz nie wiem co sadzic o sczepionkach , sama mam 2 dzieci i obydwoje szczepilam , na szczescie u nas problemow nie bylo .
Pozdrwaiam goraco i zycze zdrowka :))
MOnika
http://www.sbs.com.au/ondemand/video/30004803525/Jabbed-Love-Fear-And-Vaccines?utm_source=Lead-Marquee